Kuna domowa w lesie
Zwierzęta

Kuna domowa

Kuna domowa (Martes foina) – zwana inaczej „kamionka”, jest drapieżnikiem z rodziny łasicowatych. Mają smukłe tułowia oraz krótkie łapy. W przeciwieństwie do kun leśnych, kuny domowe przystosowały się do współistnienia z ludźmi w wylesionym, zurbanizowanym środowisku. Tyczy się to nie tylko małych miast, ale również dużych aglomeracja.

W takich miejscach polują na gołębie, szczury, myszy i wróble, przeszukują kubły na śmieci w poszukiwaniu pożywania. Prowadzą przy tym tak skryty tryb życia, że zwykle wcale się ich nie widzi, tylko nieswojo się robi od tajemniczych hałasów, tupotów i niesamowitych wrzasków gdzieś na strychu po nocach.

Kuna domowa, ale dzika?

Ludzie często dają się zmylić określeniu „domowa”. Kuna domowa jest istotą dość dziką. Za młodu dają się bardzo łatwo oswoić, ale również bardzo szybko umieją stracić kontakt z zaprzyjaźnioną osobą. Bez trudu potrafią dać sobie radę w każdym środowisku.

Kuny domowe w gospodarstwach notorycznie kardą jajka oraz polują na drób. Jest to ich właściwy i naturalny sposób zdobywania pokarmu.

Już w wieloma kunami miałem do czynienia, stąd, a także z obserwacji różnych obcych kun odwiedzających dom, mam niezłe pojęcie o zachowaniu tych tryskających energią, bardzo samowolnych zwierząt.

Jedno jest pewne: kun domowych nie da się trzymać w domu. Wiewiórkopodobne zwierzątka nocne – popielice, które w swym zaufaniu do mieszkańców domostwa posuwają się tak daleko, że rodzą i odchowują swoje dzieci w kuchennej szafie.

Zanim w domu zamieszkały popielice, wychowywałem od maleńkości.

Usposobione do długotrwałej krzątaniny w terenie w poszukiwaniu zdobyczy, cierpią w ograniczonej przestrzeni mieszkania i demolują je z nudów w sposób zupełnie nieproporcjonalny do do swych niewielkich rozmiarów. Nie ma dla nich miejsc niedostępnych. Po gładkiej boazerii z łatwością osiągają sufit i żyrandol. Ciekawość każe im rozdłubać każdą szparkę w drewnie i każde pęknięcie w ścianie. Wióry lecą, tynk się sypie, kit z okien zaściela parapet, książki z półek i doniczki z kwiatami leżą na podłodze. Co tylko się da stłuc, ulega stłuczeniu, jakby w domu szalał „poltergeist”. Jeśli nocą w tym samym pokoju jest kuna, super aktywne zwierzątko nie da człowiekowi zmrużyć oka. Bardzo lubi się bawić, wesołe igraszki zawsze wspiera mocnym gryzieniem, od którego żadnym sposobem nie da się oduczyć.

Zaprzyjaźnione kuny domowe?

Zaprzyjaźnione kuny jednakowo uwielbiały głównie dwie zabawy. Jedna nazywała się „łapiemy kuneczkę”. Na taki wywoławczy okrzyk połączony z klaskaniem w ręce reagowały szaleńczą ucieczką z kryciem się po kątach i nagłym wyskakiwaniem w pozorowanych atakach. Jednak najmilszą dla obu stron zabawą był „rzut kuną”. Zwierzątka pochwycone i ciśnięte bezceremonialnie przez pół pokoju na tapczan, zwijały się jak węże, obracały w powietrzu, odbijały jak sprężyna od mebla i w trzech susach były znów na ludzkim torsie. Powtarzany dziesiątki razy manewr nigdy nie był w stanie kuny zmęczyć.

Kamionki wychowane w domu, zakosztowawszy pełnej swobody wkrótce przechodziły na własny garnuszek. Jedna z nich, samiczka o imieniu Kuneczka przez kilka lat egzystowała całkowicie samodzielnie, korzystając z domowego strychu, gospodarskiej zabudowy i najbliźszej okolicy, o czym informowały zimą ślady na śniegu.

Zaskoczył mnie jej stosunek do drobiu. Nieduże kury z dolewem krwi pierwotnej rasy bankiwa, korzystały z pełnej swobody, spały w zamykanym zwykle na noc kurniku, jednak niosły się głównie w gniazdach ukrytych w różnych zakamarkach zabudowań. Wybierałem jaja z miejsc zniesień, znając je nieźle, choć nie na tyle dobrze, by z czasem nie zaczynały mi się sypać na głowę ze strychu świeżo wyklute kurczęta.

Kuneczka z początku bez pardonu mordowała kury, wkrótce jednak najwyraźniej pojęła ich związek z jajami, które ceniła sobie bardziej, do tego stopnia, że jeśli przed wieczorem nie opróżniłem gniazd, wyręczała mnie w tym dokładnie i rankiem nie miałem już w nich czego szukać. Pozyskany nadmiar chowała w różnych dziwnych miejscach, na przykład na krokwiach wspierających dach stodoły, czasem zwyczajnie, w sianie, to znów w stojącym na belce strychu wśród innych staroci glinianym dzbanku, w którym znalazłem raz – nie bagatelka – zgromadzonych jaj ponad półtora kilograma.

Inteligentna kuna?

Poznawszy związek między jajami a kurami, Kuneczka wysnuła odpowiednie wnioski. Mało, że przestała polować na kury, to jeszcze wzięła je w opiekę niczym swój własny inwentarz. Te, które siadły na jajach na strychu, stawały się dla niej „świętymi krowami”, wysiadywały spokojnie nienaruszone, choć w pobliżu leżały puste skorupki świadczące o nocnym grasowaniu kuny.

Kuna domowa, broniąc swego drobiu, stała się jego strażnikiem – przeganiała z zajadłością wizytujące obejście obce kuny, szukające tutaj szczęścia w łowach. Z początku nie zawsze słusznie interpretowałem jej niezwykłe obycvzaje.

Raz jednej z kwok zachciało się nocować poza kurnikiem na stosie desek pod wiatą Wieczorem, w świetle latarki spod rozpostartych matczynych skrzydeł wyjrzały ku mnie drobne łebki kurcząt. Ponieważ w tym miejscu całe to towarzystwo byłoby nocą nadto kuszącym, daniem dla róznych drapieżników, postanowiłem je odnieść do kurnika. Powkładałem do worka najpierw popiskujące kurczęta, a na koniec wrzuciłem doń kwokę – dość brutalnie – żeby zniechęcić ją na przyszłość do takiej ryzykownej samowoli. Pta.szyszko rozwrzeszczało się na całe podwórko.

Poczułem nagle jedno i drugie ostre szarpnięcie za spodnie, a potem za nogę. Co u licha? Kura mnie dziobie przez worek? A może zahaczyłem o sterczący gwóźdź? Otóż nie: z przestrzeni między deskami wyjrzała głowa gotującej się do nowego ataku kuny. Pomyślałem, że konkuruje ze mną tak ostro o potencjalną zdobycz. Dopiero kolejne tego typu zdarzenie wyjaśniło mi w pełni intencje Kureczki, a przy okazji i to, że w sprawach drobiu na podwórku orientuje się ona szybciej i lepiej, niż ja.

W leśniczówce brak elektryczności, źródłem światła są naftowe lampy. Beczka z naftą jest pod wiatą, w stojącej obok skrzyni zaczęły nieść się kury i tak już zostało. Co wieczór bez kłopotu zabierałem jajka. Co parę dni bez przeszkód pompowałem naftę z beczki do bańki, przy czym zakupiona w „geesie” pompka wydawała osobliwe dźwięki przypominające żywo głos mordowanego drobiu. Tego wieczoru pompka również, jak zwykle, odezwała się głosem mordowanej kury, jednak w moment po tym, dając potężnego susa z poddasza stodoły, z nienacka wylądowała mi na głowie zębata, pazurzasta, bardzo nieżyczliwie nastawiona kuna.

Otrząsnąłem się, jak przed zmorą Co jej tym razem strzeliło do głowy?! Sprawa stała się jasna, gdy sięgnąłem do skrzyni po jaja. Była na nich kura, której właśnie od dzisiaj zachciało się wysiadywać. Nastawiona na ochronę, słodka Kureczka wiedziała już o tym doskonale i postanowiła ją obronić. Sęk w tyrn, że pomyliła się troszkę w kwestii miejsca, z którego rozległ się rzekomy zew o pomoc. Tego wieczora udało mi się napompować naftę tylko dzięki pomocy domowników, którzy krzykiem i ciskaniem tekturowymi pudłami straszyli osobliwego ochroniarza kur, który wciąż ponawiał szarże.

Fot. 422737

Michał to doświadczony ornitolog i miłośnik polskiej przyrody. Jego pasje obejmują rowerowe wyprawy i zwiedzanie parków narodowych. Jego teksty są bogate w fachową wiedzę i osobiste doświadczenia, służąc jako zachęta do odkrywania i ochrony rodzimej natury. 🐦🚴‍♂️🏞